7 lat starań o dziecko. 4 kliniki do walki z niepłodnością. Kilka prób in vitro. Wiele opinii, wielu lekarzy i rozpaczliwa chęć ponownego bycia mamą. Monice w końcu się udało. Zaszła w upragnioną ciążę i dzięki in vitro może cieszyć się macierzyństwem. Opowiedziała mi swoja historię.
Niepłodność może spotkać każdego
Kompletnie się nie spodziewałam, że to będzie mój problem. Niewiele wiedziałam o niepłodności, o in vitro. Myślałam, że ten temat mnie nie dotyczy. Wydawało mi się, że z drugim dzieckiem pójdzie tak samo gładko jak z pierwszym. Teraz już wiem, że niepłodność może spotkać każdego. Nawet tych, którzy już są rodzicami…
Gdzie to dziecko?
Pierwszej ciąży nie planowałam, przy drugiej chciałam, żeby było inaczej. Od początku rodzina i znajomi wiedzieli, że myślimy o kolejnym dziecko. Nawet córce powiedziałam, że będzie mieć rodzeństwo. Oczami wyobraźni widziałam nas jak spacerujemy z wózkiem, jak opiekuję się dzieckiem. Niestety miesiące mijały i nic się nie działo. W końcu córka zaczęła dopytywać gdzie to dziecko… Ludzie także pytali, a ja cały czas nie mogłam zajść w ciążę.
Jak długo to trwało?
Staraliśmy się siedem lat. Po pół roku zbadaliśmy się bardziej szczegółowo. Po około roku byliśmy już w poradni leczenia niepłodności. Łącznie odwiedziliśmy cztery kliniki do walki z niepłodnością. Chodziliśmy także do masy innych specjalistów, zrobiliśmy wiele kosztownych badań. Zjeździliśmy pół polski, wszędzie szukaliśmy pomocy.
Od drzwi do drzwi
Na swojej drodze spotykaliśmy różnych lekarzy. Niektórzy ferowali wyroki bez dokładnego sprawdzenia przyczyn. Inni obiecywali złote góry albo mówili, że nic z tego nie będzie. Byliśmy załamani. Chodziliśmy od drzwi do drzwi, dostawaliśmy leki, witaminy, badaliśmy krew i tak na prawdę nic innego się nie działo. Ciągłe wizyty w klinikach dezorganizowały nam całe życie.
Szansa, szansa, szansa
Chwilowa ulga przyszła, gdy już nas zakwalifikowali do in vitro. Co prawda znowu było dużo badań, ale wreszcie się tego doczekałam. Cieszyłam się, że coś zaczęło się dziać. Miałam nadzieję, że w końcu się uda i ponownie będę mamą.
Ile prób in vitro przeszliście?
Przeszliśmy dwa pełne procesy in vitro, a w tym w sumie trzy razy miałam podane zarodki. Z pierwszego in vitro miałam dwa podania, a z drugiego jedno. Byłam na lekach hormonalnych. Źle się po nich czułam. Stale byłam zmęczona, rozdrażniona, słaba. Męczyło mnie robienie sobie zastrzyków kilka razy w ciągu dobę, ale wtedy byłam w stanie zrobić wszystko, żeby w końcu być w ciąży.
Chciałaś czuć, że się uda?
Za pierwszym razem miałam bardzo pozytywne podejście. Punkcję i in vitro przeszłam nawet nieźle. Najgorszy okazał się moment czekania na wynik. Myślałam, że jestem w ciąży. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że podali mi tylko zarodek. A przecież zarodek musi się podzielić i zagnieździć, a nikt na to gwarancji nie daje.
Beta hCG jak WYROK
Potem były dwa tygodnie czekania. Uważałam na to co jem, co robię. W końcu nadszedł TEN dzień. Poszłam na pobranie krwi, żeby oznaczyć beta hCG. Liczyłam, że będzie dobrze. Niestety wynik wyszedł negatywny. Nie miałam jeszcze miesiączki, więc myślałam, że się pomylili. Powtórzyłam badanie i nadal nic… Czekałam na CUD. I nagle pojawiła się miesiączka, rozumiesz? Nie udało się. Byłam załamana. Na szczęście wiedziałam, że mam jeszcze zamrożone zarodki.
Kolejne podejście, kolejna szansa
Potem była kolejna próba. Dostałam drugi zarodek i znowu czekałam. Jak teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że on był źle zamrożony. Za pierwszym razem wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Gabinet był wysterylizowany, robili mi USG, było pełno monitorów, była asysta. Za drugim razem leżałam w zwykłym gabinecie, lekarka weszła podała i wyszła. Bez USG, bez niczego. Myślę, że ona już wiedziała, że ten zarodek jest martwy. Tylko ja znowu miałam nadzieję, znowu czułam się jak w ciąży. Kiedy i tym razem okazało się, że nic z tego, to nie widziałam już nadziei. Długo nie mogłam dojść do siebie. Byliśmy bez pieniędzy, bez szans na kolejne próby. Myślałam, że to koniec.
Ciągłe “zachodzenie” w ciążę
Po dwóch nieudanych próbach in vitro, po 5 latach walki. Nie wiedzieliśmy, co dalej robić. Znaleźliśmy się w martwym punkcie. Nasze życie było podporządkowane pod ciągłe próby zajścia w ciążę. Miałam wrażenie, że tak będzie już będzie zawsze. Niby żyłam normalnie, ale cały czas w mojej głowie było dziecko. Nie zmieniałam pracy, nie chciałam iść do przodu, bo cały czas zachodziłam w ciążę.
Z pewnością to było trudne dla Was obojga?!
Główny problem dotyczył mojego męża. On bardzo to przeżywał, nie chciał więcej próbować, mówił, że widocznie już tak musi być. Czułam, że on się już poddał. Nie chciał się angażować. Nie chciał o tym rozmawiać. Jeździł ze mną, był przy mnie, ale był mało aktywny. To było bardzo trudne. Ja wiedziałam, że muszę walczyć. Instynkt macierzyński nie dawał za wygraną. Rok zwlekałam. W końcu pożyczyłam pieniądze na kolejne in vitro. Zrobiłam to bez zgody męża. Musiałam spróbować jeszcze raz.
Ciągle na coś brakowało
Kosztowne jest nie tylko in vitro, ale wszystko co się z nim wiąże: dojazdy, leki. A przecież mieliśmy już jedno dziecko, musieliśmy jakoś żyć. To przykre co powiem, ale myślę, że obok klinik niosących pomoc jest też wiele miejsc, w których wyłudzają pieniądze. Żyrują na ludzkiej niewiedzy. Cały czas trzeba patrzeć personelowi na ręce.
Kolejna procedura in vitro
Przez chwilę myślałam, że kolejne próby są bez sensu. Miałam tego wszystkiego powyżej uszu. Chciałam żyć normalnie. I wtedy trafiliśmy do kliniki w Łodzi. Wiedzieliśmy już, że interesuje nas tylko in vitro. Mieliśmy już pakiet badań. Przygotowania nie trwało długo. Od razu powiedzieli nam co robimy i ile za to zapłacimy. Miałam wrażenie, że tu jest bardziej profesjonalnie.
I znowu mogłaś być w ciąży…
Podali mi dwa zarodki, jedyne które się „nadawały”. Więcej szans nie miałam. Chciałam wierzyć, że się uda. Od razu bardzo źle się czułam. Było mi bardzo niedobrze. Znowu myślałam, że będę w ciąży. Na szczęście tym razem się udało.
W końcu się udało
Byłam bardzo szczęśliwa. Ale wiesz, jak się udaje, to też się boisz. Pod 2 tygodniach sprawdzasz wynik, a tu i tak trzeba wytrwać do 12 tygodnia. Niby wiesz, że może się udać, ale nie masz pewności. Boisz się, że możesz stracić dziecko. Dopiero po 12 tygodniu oddychasz z ulgą. Za to jak się nie udaje, to czujesz się jakbyś straciła dziecko. Niestety nikt tego nie rozumie. Przez jakiś czas wypierałam trudne wspomnienia. Dopiero później przyszła refleksja. Zdałam sobie sprawę z tego, co się wydarzyło i zaczęłam się zastanawiać jak to wytrzymałam. Do dzisiaj to we mnie siedzi. To było duże obciążenie dla mnie i dla mojej rodziny. Chociaż gdybym tylko miała więcej zarodków, to na pewno chciałabym spróbować jeszcze raz i je wykorzystać.
Nie myślałaś o adopcji?
Przeszło mi to przez myśl. Zastanawiałam się czy mogłabym być rodziną zastępczą, ale wydaje mi się, że mój mąż by tego nie podźwignął. To jest bardzo trudne.
Nie każdy to wytrzyma
Przez lata patrzysz jak inni zajmują się dziećmi, a ty stale jesteś obok. Jeździsz, wydajesz pieniądze i nic z tego nie wynika. Niektórzy tego nie przetrwają. Zaniedbujesz życie rodzinne, wszystko schodzi na dalszy plan: mąż, dziecko, znajomi. Żeby jakoś przez to przejść trzeba mieć dużo determinacji i dążyć do celu. Jest bardzo wiele możliwości, medycyna stale idzie do przodu. Czasem Ci się wydaje, że to nie działa, że nic z tego nie będzie, ale przecież komuś się udaje.
Wszędzie widzisz ciężarne
Był taki okres, kiedy wydawało mi się, że wszystkie kobiety zachodzą w ciążę, tylko nie ja. Non stop oglądałam wózki, łóżeczka, ubranka. Stale wchodziłam na strony z rzeczami dla dzieci. Na ulicy odwracałam się za ciężarnymi, przyglądałam się młodym mamom, dzieciom, wózkom.
Myślisz, że ciąża stała się Twoją obsesją?
Myślę, że tak. Byłam zafiksowana na jeden cel. Zamknęłam się. Nic nie mogliśmy zaplanować, cały czas myślałam, że będę w ciąży. Firmę, o której marzyłam od lat, otworzyłam dopiero niedawno. Poza tym wszystko było ustawione pod to, że w końcu będziemy mieć dziecko. Z pewnością ucierpiało na tym nasze życie rodzinne.
Jak sobie radziłaś z tą niemocą?
Często płakałam, nie dawałam sobie rady sama ze sobą. Przez dłuższy czas nic mnie nie cieszyło, nic mi się nie chciało, nikt mnie nie rozumiał. Nie znałam nikogo, kto by przez to przeszedł. Tylko słyszałam, że gdzieś ktoś zna kogoś takiego. Wtedy grupy wsparcia nie były aż tak popularne, więc z nikim nie rozmawiałam. Największy kryzys dopadł mnie przed ostatnim transferem. Nie umiałam się pogodzić, że to może być koniec. Lata leciały, bałam się, że im będę starsza, tym będzie gorzej. Najpierw myślałam, że urodzę do 30, a potem, że do 35. Gdyby się nie udało, to chyba nadal bym przesuwała tą barierę.
IN VITRO, o tym się nie mówi
14 lat temu, gdy zaczynałam swoją walkę, to nie mówiło się o tym prawie wcale. Teraz mówi się niewiele. Niepłodność dotyka coraz więcej osób, a niestety in vitro to nadal powód do milczenia. Ludzie nie wiedzą na czym to polega. Nie wiedzą, że kiedyś może ich to spotkać. Straszne jest to, że in vitro dla wielu osób jest powodem do wstydu. Ja się nie wstydzę. Chciałabym kiedyś powiedzieć o tym mojemu dziecku. Nie wiem jak ona na to zareaguje. Być może zabroni mi o tym mówić, ale mam nadzieję, że zrozumie. To mądra dziewczynka. Myślę, że nie robię jej krzywdy, tym że o tym opowiadam.
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Na potrzeby artykułu imię głównej bohaterki zostało zmienione.